Jak to się stało, że się tu znalazłam, czyli historia mojej emigracji.

 Każdy z nas mieszkający za granicą ma swoją historię. Niektórzy wyjeżdżają bo „coś gna ich w świat”, niektórzy jadą do pracy sezonowej, część na kontrakty do dużych międzynarodowych firm. Jest też pewna grupa, która wyjeżdża za głosem serca. Do tej właśnie grupy ja się zaliczam. Często jak komuś opowiadam historię mojej emigracji widzę w oczach niedowierzanie, zaskoczenie, czasami też politowanie …. Dzisiaj moją historię chcę opowiedzieć w ramach projektu Klub Polek na Obczyźnie

klub-polki-na-obczyznie1

To był styczeń 2005 roku. Po dość bolesnym rozstaniu z pewnym łodzianinem, postanowiłam, że przez najbliższy czas – żadnych związków. Weekendy spędzałam na zabawach w dyskotekach, pubach, imprezach … Czasami też razem z moją kumpelą wypiwszy butelkę ginu z tonikiem, wchodziłyśmy na różne czaty, żeby poflirtować online, co by nie wyjść z wprawy 😉 Tak dla zabawy. Na jednym z nich lekko zamroczona alkoholem zagadałam do faceta, który miał włączoną kamerkę, siedział i grał na gitarze. Odpisał, okazało się, że jest Holendrem i nie zna polskiego. Poklikaliśmy trochę, jednak procenty nie pomagały mi w rozmowie po angielsku, więc się grzecznie pożegnałam i następnego dnia zapomniałam o przystojniaku z internetu.

Minęły dwa tygodnie, podczas których ani razu nie pomyślałam o Holendrze. Nadszedł weekend i znów postanowiłyśmy z Pauliną, że zostaniemy w domu, wypijemy coś i posiedzimy w internecie. Mnie się pomysł bardzo spodobał, bo u siebie w domu nie miałam internetu (uroki mieszkania w kamienicy, gdzie nikt nie chciał podciągnąć kabla). I znów go zobaczyłam 🙂 znów grał na gitarze 🙂 i jak zaczęliśmy klikać, tak klikaliśmy do rana. Paulina w międzyczasie wymiękła i poszła spać 😉

Arjan bo tak ma na imię tak mnie zauroczył, że każdą wolną chwilę spędzałam w kafejce internetowej, byle tylko móc z nim pogadać. Potrafiłam spędzać tam długie godziny. Nie raz śmiałam się do monitora, jak jakaś chora psychicznie, czym wywoływałam zdziwienie innych użytkowników. Nigdy nie miałam dość tych naszych rozmów. A rozmawialiśmy o wszystkim. Co tu dużo gadać – zakochałam się! Okazało się, że ze wzajemnością. I tak po trzech tygodniach tego naszego internetowego klikania, Arjan kupił bilet do Warszawy na pierwsze dwa tygodnie maja. Odliczaliśmy dni do naszego spotkania, nadal rozmawiając przez internet. W międzyczasie będąc u Pauliny poprosiłam go o przesłanie mi więcej swoich zdjęć. Wysłał parę w tym jedno, na którym na palcu miał obrączkę. Wpadłam w czarną rozpacz. Płakałam Paulinie w rękaw, że znów dałam się oszukać. Że on ma żonę a ze mną to tylko zabawa na odległość. Nie chciałam już z nim rozmawiać. Dzwonił chcąc wyjaśnić, jednak ja byłam nieugięta. Wysłał sms, że dzwoni ostatni raz i jeżeli nie odbiorę, to już więcej o nim nie usłyszę. I gdyby nie Paulina, która zmusiła mnie do wysłuchania go, cała historia skończyłaby się zupełnie inaczej. Okazało się bowiem, że zdjęcie było zrobione podczas jego ostatniego związku, a obrączka nie była tą obrączką ślubną, tylko takim znakiem, że z kimś jest (dziwni ci Holendrzy;)) Dałam się przekonać i znów zaczęliśmy odliczać dni do jego przylotu. I w końcu nadszedł ten dzień, pierwszy maja. Pojechałam na lotnisko z duszą na ramieniu, bo do końca nie wierzyłam, że ktoś kto mnie nigdy nie widział, tak po prostu przylatuje żeby mnie poznać. Stałam tam cała w nerwach, żując gumę tak zawzięcie, że gdybym miała protezę, to pewnie już dawno bym ją zbierała z podłogi. Wynajął na dwa tygodnie mieszkanie. Plan był taki, że będę z nim przez dwa tygodnie mieszkać. Tak więc czekałam na jego przylot sama ze spakowaną walizką. Jak go zobaczyłam z wielkim uśmiechem na twarzy, to świat mi zawirował przed oczami. Pomyślałam: „Jest! Przyleciał specjalnie dla mnie”. Do tej pory wspomina, jak stałam tam z rękoma w kieszeniach, żując tą przeklętą gumę 😉

Potem te dwa tygodnie były chyba najcudowniejszym czasem w moim życiu. Czuliśmy się, jakbyśmy znali się od zawsze. Dwoje nieznajomych, z dwóch różnych krajów, zamieszkało razem na dwa tygodnie i żadnemu nie wydawało się to dziwne, krępujące czy nie stosowne. Było dużo seksu, jeszcze więcej śmiechu i wygłupów 🙂 Pokazałam mu Warszawę, miejsca bliskie mojemu sercu. Czuliśmy się jak na haju. Nic po za nami się nie liczyło. Jednak przyszedł dzień jego wyjazdu, wtedy były łzy – moje bo myślałam, że widzę go ostatni raz, oraz jego bo jak mówił już za mną tęsknił. Odprowadziłam go na lotnisko i poleciał do tej swojej Holandii, do swojego życia, dzieci (ma dwójkę z kobietą, z którą już dawno nie był jak się poznaliśmy).

Przepłakałam cały weekend. Tęskniłam jak nigdy za nikim. Już wtedy byłam zakochana po same uszy 🙂 Jak się okazało, on też nie mógł beze mnie żyć i bardzo tęsknił. Zapytał czy byłabym w stanie przyjechać dla niego do Holandii? Od razu odpowiedziałam, że tak. Nie liczyło się dla mnie nic innego, jak tylko być z nim. Byłam wtedy na tak zwanym zakręcie życiowym, bez pracy, z trudną relacją z mamą, bez większych perspektyw na lepsze jutro. Decyzja została podjęta. I tak po trzech miesiącach od jego wyjazdu i po pół roku od naszego spotkania w internecie, dzierżąc cały mój dobytek w dwóch walizkach wylądowałam na lotnisku w Amsterdamie.

Nikt z moich znajomych nie wierzył, że cała ta przygoda dobrze się skończy. Roztaczali przede mną wizję, że zostanę zmuszona do prostytucji, albo sprzedana na organy 😉 Mówili, że to zbyt piękne żeby mogło być prawdziwe. Na szczęście nikt z nich nie miał racji, a ja słuchając głosu serca 08.09.2010 roku zostałam żoną najwspanialszego człowieka, jakiego mogłabym sobie wymarzyć. Kocham go miłością bezgraniczną. Z wzajemnością 🙂 Pielęgnujemy tą naszą miłość każdego dnia, bo jest ona dla nas najcenniejszym skarbem. Mamy swoje dziwactwa i rytuały, które rozumiemy tylko my, dzięki czemu temperatura w naszym związku nadal jest wysoka.

Jednak patrząc z perspektywy, wykazałam się nie lada odwagą zostawiając całe swoje dotychczasowe życie i wyprowadzając się do innego kraju dla kogoś, kogo poznałam przez internet. Na szczęście cała historia ma happy end!

167641_1463133910030_3748033_n.jpg

Po prawie 11 latach życia w Holandii mogę powiedzieć, że tutaj jest mój dom. Przez te lata bardzo dużo się wydarzyło, zarówno dobrych jak i złych rzeczy, i właśnie te złe utwierdziły mnie w przekonaniu, że mój mąż jest moim najlepszym przyjacielem i zawsze w każdej sytuacji mogę na niego liczyć, że zawsze niezależnie od sytuacji będzie mnie wspierał. Potrafi mnie rozśmieszyć a także wzruszyć, szczególnie jeżeli mi śpiewa piękne piosenki

I tutaj u jego boku jest moje miejsce na ziemi 🙂

163209_1445722274750_7492461_n.jpg

 

29 uwag do wpisu “Jak to się stało, że się tu znalazłam, czyli historia mojej emigracji.

  1. Pingback: Projekt nad Projektami - czyli powrót do klubowych korzeni. - Klub Polki na Obczyźnie

  2. Super historia☺. Moja zaczela sie tak samo..z wyglupu poznalam mojego Meza w 2008 na wiosne tylko to ja pojechalam po 3 miesiacach jak wariatka na spotkanie ☺. W 2010 wzielismy slub i jestem najszczesliwsza osoba na swiecie ☺☺☺.Czasami warto zaryzykowac i dac szczesciu szanse. Pozdrawiam serdecznie z Niemiec.

    Polubienie

  3. Super historia 🙂 Czytałam z wielkim zachwytem 🙂 Taka opowieść o miłości to coś przyjemnego 🙂 A czy w dalszej historii są dzieci jakieś wspólne?

    Polubienie

  4. Pingback: PROJEKT WIOSENNY - PIERWSZY DZIEŃ W NOWYM KRAJU - Klub Polki na Obczyźnie

Dodaj komentarz